poniedziałek, 27 listopada 2017

Bankowość na wadze Temidy

Pracownik naukowy Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji w Lublinie w felietonie na platformie dyskusja.biz "Frankowicze na wadze", wywodzi że banki doskonale wiedziały co robią udzielając toksycznego długu 700.000 polskich rodzin. Zapraszam do przeczytania polemiki. 2200 słów. 

Szanowny Panie,

twierdzi Pan, że nie ma czegoś takiego jak tańszy dług odnoszony do waluty obcej. Jest to bardzo odważna opinia, ponieważ banki 10 lat temu twierdziły coś zupełnie innego. Pańskie stanowisko otwiera nam oczy na fakt, że banki z premedytacją wprowadzały swoich klientów w błąd. Dziękuję Panu za te niezwykle odważne słowa. W ostatnich miesiącach dosyć rzadko się zdarza aby przedstawiciel katedry ekonomii publicznie głosił tak odważne opinie. Doprawdy trudno jest tych czasach spotkać uczciwego naukowca.




Ach te teorie!


Teoria parytetu stóp procentowych jest jedną z wielu teorii ekonomicznych, a nasze życie wręcz otaczają różne teorie. Szczególnie w Polsce odczuwamy często skutki teoretyzowania. Czyż gospodarka radziecka nie była oparta na teorii ekonomicznej? Czy wspaniały radziecki aparat matematyczny nie był rozwijany na potrzeby modelowania centralnie sterowanego rynku? Czy teoria bezwzględnego zysku w systemie kapitalistycznym, nie doprowadziła do wynaturzenia zachowań rynkowych i drastycnzych błędów w zarządzaniu? Czy wreszcie teoria kapitału bez narodowości nie spowodowała pozbycia się kontroli nad ważnymi gałęziami gospodarki? Kontroli którą aktualnie Polska stara się odzyskać.

Pozostaje mi się dla pewności spytać czy teoria parytetu stóp procentowych rzeczywiście jest prawdziwa w świecie w którym rynek walutowy jest zupełnie oderwany od rzeczywistego obrotu towarowego. W świecie, w którym dysponujący ogromnymi sumami spekulanci potrafią zaatakować Bank Anglii, a Narodowy Bank Szwajcarii sztucznie utrzymuje wartość CHF, w celu obrony kursu przed kapitałami uciekającymi z ogarniętym kryzysem USA do przechowalni zwanej przez finansistów tzw. safe heaven.


Spekulanci doskonale wiedzą

Można oczywiście powiedzieć, że spekulanci stanowią przeciwwagę dla sprzecznych z zasadami rynku decyzjami banków centralnych. Atakując decyzję Banku Anglii z lat 90. G.Soros zarobił 1 mld dolarów, bo wiedział że cena funta jest ustalona nie tylko na sztucznym ale i nieuczciwym poziomie. I prawdę mówiąc, pewnie swym działaniem uratował wielu partnerów handlowych Zjednoczonego Królestwa przed poważnymi kłopotami. W sumie nie widomo czy go za tę operację ganić czy też chwalić.

Można także powiedzieć, że specjaliści doskonale wiedzieli, że prywatyzacja oraz dynamiczny rozwój giełdy papierów wartościowych w Warszawie, powoduje chwilową aprecjację złotego, a napływ dziesiątków miliardów euro, po wejściu Polski do struktur europejskich, powoduje nienaturalny popyt na polską walutę, dodatkowo wzmacniając jej wartość.
W podobny sposób można powiedzieć, że specjaliści doskonale wiedzieli co się stanie z kursem waluty szwajcarskiej, która w skutek sztucznej blokady kursu przez SNB z 2011 roku, musiała prędzej czy później wrócić do swej naturalnej wartości. Stało się tak w 2015 roku, gdy SNB zdecydował się nie utrzymywać dłużej sztucznego kursu franka szwajcarskiego. Dlaczego więc w styczniu 2015 wszyscy udawali zaskoczonych? 

Można z dużą pewnością powiedzieć, że wiedząc powyższe da się wyjaśnić powód prowadzenia akcji sprzedaży tzw. opcji walutowych a rynku polskim w latach 2006-2008. Bankierzy świetnie wiedzieli, co się dzieje. Wiedzieli, że hossa silnego złotego skończy się z 2008 roku i że można na tym świetnie zarobić. Czyż na spadkach nie zarabia się tak samo jak na zwyżkach? Fajnie to pokazuje historia przedstawiona w The Big Short. Pozwolę sobie tutaj przytoczyć, niezwykle trafny, cytat z publicznych wypowiedzi jednego z liderów polskiej bankowości:


Te wahania kursu były możliwe do przewidzenia w momencie gdy te umowy były zawarte. No i my jesteśmy oczywiście na to przygotowani.


Syndrom prowincjusza

Twierdzi Pan, że wcześniej lub później zwiększony popyt na walutę kraju o niższych stopach procentowych podniesie cenę tej waluty. Jest to niezwykle ciekawe twierdzenie. 


Amator powiedziałby, że tania waluta spowoduje, że inni będą kupować produkty i usługi wycenianie w tej walucie. Tani dolar czy frank powoduje zwiększony export z USA, czy Szwajcarii - tutaj pamiętamy szaleństwo sprzed 15 lat gdy Polacy masowo sprowadzali samochody z USA i Szwajcarii. To był okres gdy następował rzeczywisty obrót towarowy będący wynikiem taniego pieniądza. Są to jednak oczywiście tylko naiwne oceny amatora. 

Obawiam się jednak, że patrzy Pan na ten problem z perspektywy ekonomisty który poszukuje kapitału - ekonomisty z syndromem prowincjusza. Świat od lat 80. cierpi na nadmiar kapitału i raczej stara się byle gdzie i byle jak ulokować nadwyżki niż ściągać kapitał. Są dwie perspektywy: tych co nie mają i tych co mają nadmiar. W naszych czasach trędy wyznaczają ci co mają nadmiar kapitału. To oni animują rynki i spekulują. Tacy nowocześni rentierzy XXI wieku. Oni nie szukają taniego kapitału. Oni szukają dobrych inwestycji. Oni skuszą się raczej na inwestycję o stopie zwrotu ponad 10% w miarę bezpiecznym kraju i to bez patrzenia czy interes jest legalny czy też nie. Proszę odszukać w pamięci, kto powiedział poniższe słowa:

Nasz bank dotychczas przynosił zwrot z kapitału na poziomie 13-14 proc. W Polsce większość banków daje podobne zwroty. Inwestorzy, wykładając kapitał, uważają, że w naszej części Europy tyle mniej więcej powinno być.

Oszczędności głupcze!

Zakładając poprawność teorii parytetu i utrzymanie kosztu obsługi długu odnoszonego do waluty obcej w długim okresie z umową złotową, musimy zauważyć, że każda zaoszczędzona dzięki  parze oprocentowanie/kurs waluty złotówka zostanie kiedyś bankowi zapłacona. A to oznacza, że każdy "frankowicz" musi cały czas odkładać pieniądze na przyszły wzrost kosztu obsługi długu, który to wzrost (zgodnie z teorią) jest nieunikniony. 

Pozostaje mi zapytać: dlaczego banki nie oferują w związku z tym specjalnych preferencyjnych lokat? I dlaczego nie informują klientów o nieuniknionych kłopotach, które ich niewątpliwie w przyszłości czekają? Czy nie jest tak, że wszyscy tańczą zamroczeni w Chocholim tańcu, nie spodziewając się nieuniknionego?



Indeksacja - bankowość na sterydach


Czy stosowanie bankowej techniki "indeksacji" do kursu waluty obcej powoduje rzeczywisty popyt na walutę obcego państwa? Nie. Bank Szwajcarii oficjalnie informuje, że ani jeden CHF nie trafił do obsługi akcji kredytowej w Polsce i Węgrzech. Co najwyżej któryś z europejskich banków "upchnął" bezpieczenie swoje X mld CHF, przy pomocy lokalnych oddziałów, związując długiem polskie rodziny. W zamian dostał często jeszcze złotówki, za które może spekulować na giełdzie lub też "pożyczyć" je polskiemu rządowi skupując jego obligacje. Istne finansowe perpetuum mobile.

Indeksacja jest jakąś formą instrumentu pochodnego ze swej natury będąc oderwaną od rzeczywistych operacji walutowych. Indeksacja w wykonaniu praktyki bankowej jest operacją czysto księgową; syntetycznym instrumentem finansowym, zupełnie oderwanym od rzeczywistych przepływów finansowych.

W jednej z książek autorstwa pracownika katedry bankowości na temat kredytu bankowego przeczytałem, że odnoszenie aktywów do walut obcych jest świetnym mechanizmem bankowości na sprawne zwiększenie wartości księgowej banków. Jest tylko jeden problem, aby aktywa były denominowane w walucie obcej, klienci banku muszą potrzebować tej waluty. W normalnej gospodarce jest to zapotrzebowanie kreowane przez przedsiębiorstwa operujące na rynkach międzynarodowych.

Aby obejść ten problem, bankowość zaczęła oferować na rynku konsumenckim kredyt denominowany w walutach obcych, wprowadzając w życie pozbawioną większego ryzyka bankowość na sterydach. Do tych największych (np. PBK S.A.) dołączyły banki małe, które często nie mając w tamtych latach zezwoleń dewizowych, zaczęły stosować "indeksację". Czyż właśnie to nie stało się w wyniku akcji kredytowej lat 2006-2008? Czyż stosunkowo małe banki BIG i BRE nie wzrosły właśnie na tej operacji? Jako ciekawostkę dodam, że w moim archiwum mam regulamin InvestBanku z 1995 r., który oferował depozyty odnoszone do walut obcych. Ten bank akurat upadł, ale wydawał się operować przez dłuższy czas na polskim rynku, pozwalając ludziom zarabiać na "waloryzowanych depozytach".

Wracając do źródła oferowania kredytów odnoszonych do walut obcych, należy zauważyć że jest to także bardzo sprytna metoda na utrzymanie sprzedaży banków w okresie wysokich stóp procentowych waluty krajowej. Dowodem tego twierdzenia są zapisy znajdujące się w raportach rocznych NBP, który opisuje jak to banki przestawiały z produktami z PLN na EUR a potem na CHF. Wszystko z powodu niższej stopy procentowej. Czy jest to jednak uczciwe względem klientów banku, którzy kuszeni pozornie tanim kredytem w przeciągu kilku lat dowiedzą się, że (jak to ładnie Pan sparafrazował) nie ma czegoś takiego jak tani kredyt hipoteczny. Niestety w wielu przypadkach z powodu metodyki oceny zdolności kredytowej opartej na aktualnej wartość stop procentowych banki oferują zbyt duży dług, w wielu przypadkach niemożliwy lub uciążliwy do miesięcznej obsługi.


Klient w tarapatach

Tutaj pojawia się pytanie co się stanie w sytuacji gdy klient banku przestanie spłacać dług w momencie złego układu kursów walut? Pozostaje on ze sztucznie wytworzonym długiem, który podlega bezwarunkowej spłacie. Nie może on już skorzystać z dobrodziejstwa teorii ekonomii, która gwarantuje zrównoważenie długu z wartością waluty lokalnej. Kredytobiorca nie ma możliwości pozbycia się długu poprzez np. sprzedaż nieruchomości zakupionej z kredytu. Dlaczego tak się dzieje? Nad tą kwestią powinni pochylić się ekonomiści. 

Moim zdaniem jest to wynik niedopasowania waluty finansowania z walutą w jakiej dokonywany jest obrót handlowy przedmiotu umowy. Nikt normalny nie finansuje wieloletniej inwestycji środkami finansowych pochodzącymi z innej sfery gospodarczej. Robią tak tylko banki nakłaniające do tego swoich konsumentów lub też rządy państw, uwikłane w międzynarodową politykę. Normalni przedsiębiorcy starają się raczej zabezpieczać swoje zagraniczne operacje instrumentami pochodnymi, a nie finansować inwestycje przy pomocy spekulacji walutowej.



Kredytobiorca jest produktem

Podane przez Pana wywody pokazują, że specjaliści doskonale wiedzą co się dzieje na rynkach walutowych i potrafią wykryć pewne działania spekulacyjne banków centralnych, co powoduje, że potrafią wykorzystać takie zachowanie uczestnika rynku w swoim interesie. Aby jednak obstawić pozycje przeciwne decyzjom banku centralnego obcego kraju należy posiadać znaczne środki, lub też zabezpieczyć swoje operacje we właściwy sposób. W Polsce banki zastosowały tzw. hedging naturalny powodując, że ich operacje na rynkach zagranicznych są gwarantowane spłatami milionów klientów. Mam nieodarte wrażenie, że polskie banki traktują swoich kredytobiorców nie jak klientów, będących podmiotem, ale jako produkt, który mogą zaoferować na rynkach walutowych. Banki wydają się krzyczeć: 


Patrzcie! Mamy 700.000 w aktywach o wartości 50 mld CHF! Każdy chętny może z nami zawrzeć transakcję swap, cirs, etc. albo zdeponować u nas swe franki. Zróbmy interes bez ryzyka. Polacy świetnie spłacają swój dług i bez większych kłopotów płacą ponadnormatywne koszta obsługi długu.


Podobnie traktują swoich klientów nowoczesne firmy internetowe, których klienci są de facto ich produktami oferowanymi prawdziwym klientom - reklamodawcom. Czy świat bankowości zachowuje się tak samo? Wiele na to wskazuje.

Dobre samopoczucie

Poruszył Pan interesującą kwestię dobrej spłacalności umów kredytowych. Pan jako ekonomista, sądząc po tytule naukowym, ze znacznym dorobkiem, doskonale wie, że w polskim kręgu kulturowym ludzie zrobią wszystko aby utrzymać swój dom. Pan to doskonale wie, wszak ekonomia to nauka społeczna; bardziej sztuka niż matematyka.

Zadłużeni Polacy, ograniczą inne wydatki, nie pojadą na wakacje, nie pójdą do restauracji, nie poślą dziecka do lepszej szkoły, wezmą drugi etat, sprzedadzą ojcowiznę. Czy jednak to jest życie? Czy warto? Ludzie robią to jednak bo wiedzą, że ich dług jest zabezpieczony nie tylko wartością mieszkania, ale całym posiadanym majątkiem. Nie jest fair, gdy dorobek 700.000 rodzin jest w ten sposób drenowany.

Jako ekonomista powinien Pan także spytać co nam zostanie za 30 lat po tym wielkim wysiłku pokolenia Polaków. Miasteczko Wilanów w Warszawie? Inne osiedla - koszmarki budowane bez udziału urbanistów, pozbawione komunikacji miejskiej, infrastruktury, budowane na bagnach czy w ciągach napowietrzających miasto. Czy warto? Moim zdaniem nie. Kredyt powodujący tak wielki wysiłek ludzki powinien pozostawić po sobie coś więcej niż architektoniczny chaos i masę zestresowanych i goniących do nikąd ludzi.


Żyjemy chwilą

W dyskusji na temat długu 700.000 polskich rodzin należy poważnie wziąć pod uwagę moment gdy stopy procentowe SNB pójdą w górę do wartości naturalnej (pewnie 3%) przy jednoczesnym okresie słabszego złotego. Wszak nasze gospodarki mają ze sobą zupełnie nic wspólnego; cykle ekonomiczne pulsują więc zupełnie losowo w sposób na który żadna ze stron ni ma najmniejszego wpływu. Na tym morzu cykli ekonomicznych zadłużone gospodarstwo domowe jest jak łupinka na Pacyfiku w samym środku sztormu. Należy także się zastanowić, czy banki nie powinny utrzymywać rezerw na ten okres, zamiast wyprowadzać pozorne zyski za granicę. Przyjdą kruche czasy na które już teraz trzeba się przygotować. I nie wolno nikomu mówić, że tylko konsumenci ponoszą za to odpowiedzialność. Wszak powiedział Pan, że specjaliści doskonale wiedzą co się dzieje.


Polska jest państwem prawa

Proszę pozwolić na słowa krytyki. Pański niewątpliwie interesujący i demaskujący strategów bankowości wywód, pozostając w sferze ekonomii jest jednak wywodem czysto teoretycznym, zupełnie oderwanym od życia, które regulowane jest nie takimi czy innymi teoriami, ale przede wszystkim systemem prawa. Teorie ekonomiczne pozostają tylko teoriami, jeżeli nie można ich zastosować w ramach obowiązujących przepisów.

Polska jest państwem prawa w którym życie regulowane jest postanowieniami Konstytucji i ustaw i rozporządzeń. W polskim systemie społecznym nie mają jednak mocy prawnej ani teorie ekonomiczne ani też praktyka bankowa. 

Aby Pańskie wywody uzupełnić o brakujące elementy z systemu prawa,  pozwolę sobie zauważyć co następuje:
  1. indeksacja w rozumieniu bankowym nie ma poparcia w polskim systemie prawa. jest to operacja najzwyczajniej mówiąc nielegalna.
  2. wyrażanie umów w walutach obcych w sposób pozorny t.j. nie doprowadzających do rzeczywistego obrotu dewizowego było w polskim systemie prawa nielegalne przez 2009 rokiem. powoduje to że 99% umów denominowanych jest nielegalna.
  3. waloryzacja nie jest wehikułem pozwalającym na obejście zasady walutowości. jej jedynym celem społeczno gospodarczym jest utrzymanie wartości kontraktu o ile pieniądz na to nie pozwala. inne stosowanie tego prawa jest złamaniem prawa.
  4. ustalanie wysokości świadczenia przez jedną ze stron kontraktu jest nielegalne, stanowiąc pogwałcenie podstaw prawa z zakresu zobowiązań.
  5. pobieranie zysku z handlu walutą bez realnego obrotu jest nielegalne, nie mając nic wspólnego z umową sprzedaży.
  6. prawo polskie i europejskie chroni interesy konsumenta i karze przedsiębiorcę, który zawiera nawet hipotetycznie nieuczciwe umowy.
  7. za wartość polskiego pieniądza odpowiada NBP. Należy rozważyć czy omijania wytycznych NBP w celu wprowadzenia na rynek pozornie taniego pieniądza o wartości oderwanej od cyków ekonomicznych pieniądza polskiego nie stanowi złamania wyłącznych prerogatyw NBP, a za tym idzie Konstytucji Rzeczypospolitej.

Wspólna potańcówka

Zajmując się zakresem wiedzy z obszaru kredytu i pieniądza dostrzegam brak wzajemnego zrozumienia przez ekonomistów i prawników. Niestety mam wrażenie, że nie grywacie Państwo w sporty towarzyskie z kolegami z katedr prawa. Ekonomiści wiedzą bardzo niewiele o systemie prawa, a prawnicy wiedzą niewiele o teoriach ekonomii. Warto czasem porozmawiać, pograć w piłkę, pójść na potańcówkę, poczytać siebie nawzajem, czy też spotkać się na wspólnej konferencji np. na temat pieniądza i instrumentów dłużnych.

Krach teorii o ścianę rzeczywistości


Zderzenie teorii z rzeczywistością czasami jest bolesne. Poczuły to miliony ludzi uczestnicząc w krachu radzieckiego eksperymentu, który będąc opartym na utopii społecznej i nietrafionych teoriach nie wytrzymał zderzenia z rzeczywistością.

Podobnie jest z naszą młodą bankowością, opartą na teoriach i oderwaną od rzeczywistości prawnej praktyką bankową. Mam jednak nieodparte wrażenie, że sektor bankowy bardzo dotkliwie poczuje skutki braku wiedzy na temat warunków prawnych w których ma przywilej operować. Już teraz ocierają się o ścianę realiów, która jak na razie oddalana jest sztucznie przez wsparcie i ochronę sfer rządowych, które są przez sektor najzwyczajniej w świecie postawione w sytuacji pozornie bez wyjścia.

Niestety w poznaniu swojej niezmiernie trudnej i niezręcznej sytuacji, nie pomagają sektorowi bankowemu, analizy naukowe i publicystyczne teksty prezentowane bardzo często przez przedstawicieli świata nauk prawa i ekonomii. Autorzy tych tekstów, zamiast rozwijać wiedzę, poświęcają zbyt wiele energii na ochronę działań przestępców w białych kołnierzykach. Nie tędy droga. Co prawda pecunia non olet, ale szkoda lat poświęconych nauce i szkoda naukowego honoru. Vivat! Kodeks etyki pracownika naukowego!

Parafrazując M.Friedmana trzeba powiedzieć, że There is no such thing as unpunished breaking law nie ma czegoś takiego jak bezkarne łamanie prawa. W taki czy inny sposób przyjdzie za to zapłacić. Waga Temidy podobnie jak waga wyceny pieniądza jest równie bezlitosna jak i nieunikniona.


Ryszard Styczyński
http://styczynski.blogspot.com


---
Tekst z którym prowadzę polemikę znajduje się tutaj: https://dyskusja.biz/gospodarka/frankowicze-na-wadze-63206?smclient=15498ddf-ad97-11e6-8101-0cc47a1256ac&utm_source=salesmanago&utm_medium=email&utm_campaign=nlt_dyskusjabiz










0 komentarze:

Prześlij komentarz