Kilka dni temu jedna z szacownych kancelarii prawniczych zajmujących się sprawami kredytowymi opublikowała wyrok w sprawie I C 478/16, w którym Sąd pierwszej instancji odrzucił powództwo banku. Z premedytacją nie piszę, że kancelaria sprawę wygrała, bo tak nie było - to bank przegrał i to na własne życzenie. 2500 często gorzkich słów.
Sprawa dotyczy denominowanej w CHF umowy kredytowej BPH z 2004 roku, z powództwa PKO SA, będącego następcą prawnym Banku BPH. Bank skierował się do Sądu w sprawie zapłaty długu wynikającego z niewykonanej umowy o kredyt bankowy przez kredytobiorcę, co skutkowało wypowiedzeniem umowy przez bank.
Pełnomocnik kredytobiorców przedstawił początkowo trzy zarzuty broniąc swojego klienta:
Pełnomocnik kredytobiorcy utrzymał także złamanie zasady walutowości, jednak z powodu nie wejście umowy z zakres Prawa dewizowego, poprzez brak faktycznego obrotu dewizowego. Podkreślił także, że w sprawie nie ma znaczenia nowelizacja Prawa bankowe z 2011 roku tzw. "ustawa antyspreadowa" ponieważ prawo ni działa wstecz. Podniósł także zarzut, że w ramach umowy bank nie musiał dysponować CHF skoro wszystkie rozliczenia były wykonywane w złotym polskim, co stanowi wyraz sprzeczności umowy z zasadami współżycia społecznego (4.2). Niedozwoloność klauzuli ustalania kursu waluty została podparta argumentacją subiektywnej modyfikacji jej wartości, będącej poza kontrolą kredytobiorcy (4.1). Ciekawym jest, że Sąd rozważał możliwość poszerzenia argumentacji w ramach procesu (6.1) akceptując ten stan w pełni.
Bank utrzymuje stanowisko, że umowa jest zawarta w walucie obcej, czym niweluje zarzut braku ustalenia kwoty kredytu. Fakt zawarcia umowy w walucie obcej bank podparł także walutą hipoteki, która miała zapisany dług w CHF (3.1). Próbuje także absolutnie nieumiejętnie odeprzeć zarzut nieuczciwości klauzuli ustalania kursu waluty, twierdząc, że tylko Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumenta może orzekać w tej sprawie (3.1). Oczywiście nic bardziej błędnego.
Umowa dotyczyła finansowania zakupu lokalu mieszkalnego, a jej wykonanie polegało na wpłacaniu zaliczek na konto dewelopera. Według Sądu kredyt zostaje udzielony na 264 miesięcy w tym - 4 miesiące na wykorzystanie i 260 na spłatę (5.1). W tym miejscu się zatrzymam i zaznaczę, że Sąd się myli. Kredyt został udzielony na 4 miesiące, a spłata wykorzystanej kwoty kredytu na 260 miesięcy. Cała umowa opiewała zaś na 264 miesiące. Są to detale, ale ważne.
W sprawach sądowych musimy jasno mówić czym jest kredyt, czym wykorzystanie kwoty kredytu a czym spłata długu. Bez tych detali popadamy w błędy logiczne i faktyczne oraz prawne. Zaznaczę tutaj, że umowa BPH wydaje się niezwykle ciekawa z uwagi na możliwość przejścia ze stopy procentowej zmiennej opartej na LIBOR na stopę stałą. Pierwszy raz widzę tego typu konstrukcję (5.2). To co jest w spore dziwne to kwota zadłużenia - 302,81 CHF (5.9). Wygląda to na omyłkę pisarską. Nie rozumiem. Wygląd to jakby klient specjalnie zalegał z minimalną kwotą aby sprowokować bank do działań procesowych. Czy jest to strategia Rambo promowana przez Pana Oppenheima? Nie potrafię powiedzieć.
Sąd analizując sprawę w pierwszym kroku podejmuje się wykładni art.69 Prawa bankowego czyli umowy o kredyt bankowy. Robi to jednak w sposób nieprawidłowy, opierając się na nieznanym mi do tej pory autorze A.Kawulskim (7.1). Wykładnia umowy kredytu bankowego nie może być oparta na jednym cytacie. Niestety jest to kwestia niezwykle zaniedbana w polskim piśmiennictwie prawniczym. Prawdopodobnie ostanie rozbudowane opracowanie na ten temat do rozprawa habilitacyjna prof.Pyzioła z 1986 roku. Potem nikt już się tym tematem należycie nie zajmował.
Niestety pełnomocnik pomimo, że wprowadził Sąd z trzy fazy kredytu zrobił to niewystarczająco umiejętnie - Sąd nie zrozumiał tego przekazu i oparł się na publicystycznym lub też leksykonowym rozumieniu czym jest kredyt bankowy. A kredyt bankowy jest niezwykle doniosłym bytem prawniczo - ekonomicznym. Czymś o czym pisze się doktoraty i co znajdowało się manifestach komunistycznych. Kredyt to nie udziwniona pożyczka, jak chcą dyletanci i sprytni bankierzy. Kredyt ma oparcie w podstawach prawa w zakresie płatności na rzecz osoby trzeciej ze skutkami prawa regresowego do wierzytelności. Ma swoje oparcie także w przepisach o przekazie (tym z art.921 k.c. a nie bankowym pst!). Te kwestie muszą rozumieć prawnicy zajmujący się argumetnacją i orzekaniem. Jeżeli tego nie rozumieją to muszą wrócić do bibliotek i na uniwersytety. Bez tego cofamy się w rozwoju społeczeństwa o jakieś 100 lat. Swój poziom niewiedzy Sąd podkreślił przepisując bez refleksji różnicę pomiędzy pożyczką o kredytem (7.1) Nic bardziej błędnego. Umowa kredytu bankowego jest o wiele bardziej doniosła.
Brak wiedzy Sądu o naturze kredytu bankowego prowadzi Sąd do błędnych wniosków (7.2) jakoby bank przekazał kredytobiorcy do dyspozycji nieokreśloną kwotę środków pieniężnych wyrażonych w PLN. Nic bardziej błędnego.
Bank przekazał klientowi do dyspozycji kwotę środków pieniężnych wyrażoną w CHF, a on w ramach tej kwoty mógł wydawać dyspozycje zapłaty na konto dewelopera. Same wypłaty kredytu były finalnie realizowane w złotych polskich, jednak działo się tak na postawie wbudowanej w umowę klauzuli automatycznej sprzedaży zagranicznych środków pieniężnych przez kredytobiorcę. Kluczem do zrozumienia tych niuansów jest natura kredytu bankowego. W literaturze trudno jest znaleźć właściwe opisy ponieważ prawnicy nie zajęli się dostatecznie tym tematem. Niechlubnym przykładem jest prof.Ofiarski, który podaje definicję kredytu bankowego na podstawie leksykonu, a inni go cytują. Oto co pisze na temat kredytu bankowego:
Jedyny prawidłowy opis można znaleźć w pracy prof.Bączyka (1999), gdzie prawidłowo przedstawia trzy fazy umowy kredytu bankowego. Drugim elementem jest słowo "dyspozycja". Nikt. Literalnie i dosłownie nikt nie dokonał wykładni tego słowa. Generalnie muszę powiedzieć, że niezwykle rzadko widzę aby jakikolwiek prawnik przeprowadził właściwą wykładnię przepisów prawa, która jest podstawą techniki prawniczej. Nie będę się rozpisywał - fachowcy wiedzą o co chodzi, a amatorom porównam to do techniki prowadzenie operacji chirurgicznej, gdzie obowiązują procedury. Prawnicy nie stosują żadnych procedur odczytując prawo - każdy robi sobie widzi misie sprawdzając treść ustaw do zwykłego odczytania. A to prowadzi na manowce. I tak się stało do "oddaniem do dyspozycji". Ustawa zawiera w wielu miejscach słowo "dyspozycja". Znamy to słowo także z praktyki bankowej. Czy dyspozycja oznacza możliwość dowolnej wypłaty środków pieniężnych np. w celu wyłożenia nimi podłogi (jak to pamiętam z Czułego barbarzyńcy, B.Hrabala)? Nie. Dyspozycja to polecenie wydane bankowi. W ramach umowy kredytu, bank kontroluje czy środki są wydawane zgodnie z celem. Jest to jeden z wyznaczników umowy kredytu bankowego. Jak to robi? Ano poprzez przyjmowanie dyspozycji. Czy klient może wydać dyspozycję wypłaty na swoje konto w gotówce? Nie. Nie może. Klient nie ma absolutnej władzy nad środkami dostępnymi w ramach kwoty kredytu. Może wydać tylko dyspozycję zgodną z celem umowy, a tym jest finansowanie budowy lokalu mieszkalnego. Aby ten cel zagwarantować bank przyjmuje dyspozycje zapłaty na rzecz osoby trzeciej. Prawnicy wiedzą o co chodzi. Amatorzy czują o co chodzi. Zapamiętajmy, że w ramach umowy o kredyt bankowy nie możemy dowolnie sobie dysponować środkami. Możemy je tylko wykorzystywać zgodnie z celem umowy. Bank nie oddaje nam do dyspozycji z my z tych środków nie korzystamy - my je wykorzystujemy poprzez wydawanie bankowi dyspozycji zapłaty na rzecz osoby trzeciej.
Sąd wyciąga kolejne błędne wnioski (7.3) twierdząc, że umowa denominowane nie jest umową kredytu, ponieważ kredytobiorca nigdy nie spłaca nominalnej sumy wykorzystanego kredytu, podkreślając że jest to "odejście od ustawowej konstrukcji kredytu, której elementem przedmiotowo istotnym jest obowiązek zwrotu kwoty otrzymanej". Skąd Sąd wyniósł taki wniosek? Nie potrafię powiedzieć. Art.69 w żadnym miejscu nie mówi o otrzymaniu, mówiąc o zwrocie wykorzystanej kwoty kredytu.
Ponownie podkreślę, że wykorzystanie polega na wydaniu dyspozycji bankowi, który wykonuję orację płatności na rzecz osoby trzecie. Ponownie zaznaczę, że prawnicy rozumieją co to znaczy i tylko udają że jest inaczej.
Mam wrażenie, że Sąd nie rozumie także czym jest nominalizm. W ramach zawartej umowy wykorzystana kwota kredytu jest denominowana (synonim: wyrażona) w CHF. Konsument wydając dyspozycje zapłaty na rzecz dewelopera, wykorzystuje pewne sumy wyrażone w CHF i do ich spłaty jest zobowiązany. To jest essentialia negotii. Klauzule kantorowe, powodujące kupno/sprzedaż dewiz są poboczne. Nie stanowią głównych elementów umowy.
Analizując tę sprawę Sąd pełnomocnik konsumenta powinien zaznaczyć, że prawo zabrania łączenia umów, uzależniając realizację jednej z nich od zawarcia innej (art.385/3 pkt.7), nadając takiej konstrukcji sankcje niedozwolonych klauzul umownych.
To mogłoby się stać podstawą prawidłowej argumentacji, prowadzącej do eliminacji z umowy automatycznej sprzedaży walut i prawdopodobnie unieważnienie umowy. Zarzut naruszenia zasady nominalizmu, wyprowadzony w taki sposób, jest jednak błędny. Można także wyprowadzając argumentacje bazujące na zapłacie na rzecz osoby trzeciej, prawie regresowym do wierzytelności, etc. Tą ścieżką można dotrzeć do złamania zasady nominalizmu, ale oparcie się na zmienności kursów walut jest zbyt naiwne, błędne i nie przystające wykształconym prawnikom. W ten sposób można argumentować na obiedzie u cioci Eli, a nie na sali sądowej. Tego typu argumenty mnie osobiście bolą, ponieważ pokazują upadek myśli prawniczej. Rozumiem, że może to być praktyczne od strony procesowej, ale prowadzi do pauperyzacji intelektualnej, za którą to zapłacimy wszyscy w kolejnych latach i dekadach. Jestem pewien że już teraz Niemcy, Francuzi i Amerykanie śmieją się z Polski, gdzie nie wiedzą czym jest kredyt bankowy i dają się okradać jak ostanie głupki na bazarze.
Niezwykle bolesnym fragmentem jest cytat z J.Czabańskiego na temat "włączenia klauzuli waloryzacyjnej" do umowy o kredyt denominowany (7.3). Ponownie widać, że wiedza Sądu nie jest ugruntowana, a jedynie oparta została na doraźnej publicystyce.
W której części umowy następuje próba utrzymania wartości ekonomicznej zobowiązania pieniężnego wyrażonego w złotym polskim przy pomocy art.358/1 §2? Nie potrafię powiedzieć. Co prawda literalne odczytanie art.358/1 §2 może amatora doprowadzić do wniosku, że świadczenie pieniężne można wyznaczyć ilością much na suficie, ale nie jest to prawdą. Wykładnia funkcjonalna jasno informuje po co ustawodawca nadał stronom możliwość waloryzacji zobowiązań pieniężnych. Piałem o tym wiele tekstów. Dotarłem także do stenogramów z prac Komisji kodyfikacyjnej, która przygotowywała PRL do II etapu reformy gospodarczej w 1985 roku. Ten kto nie wykonał takiej pracy niech wykaże się pokorą i uda do biblioteki oraz archiwum. Bez tego pozostaje jedynie niesumiennym publicystą i niestety szkodnikiem intelektualnym.
Rozważania Sądu na ten temat (8.1) nijak nie dotyczą waloryzacji umownej, tylko klauzuli kantorowej, czyli wbudowanego mechanizmu kupna/sprzedaży środków dewizowych. Otwartą pozostaje kwestia czy bank miał do tego prawo, czy nie naruszył zasady walutowości oraz czy nie stanowi to klauzuli niedozwolonej z uwago na połączenie dwóch umów. Nie jest to jednak waloryzacja umowna, co podkreślam z cąłą stanowczością oraz odpowiedzialności za swoje słowa. Temu tematowi poświęciłem znaczną ilość czasu, docierając do dziesiątek pozycji w literaturze sięgających lat przedwojennych. Automatyczne przeliczenie walut nie jest waloryzacją, która ma za jedynie zadanie utrzymać wartość ekonomiczną zobowiązania pieniężnego.
Sąd przyznał rację obrońcy kredytobiorcy, że ustawa antyspreadowa nie ma żadnej roli wo rozpatrywanej sprawie (8.2). Jest to kamień milowy w potyczkach sądowych. Gratulacje dla pełnomocnika. Tego typu jednoznadniowe skwitowania roli noweli z 2011 kończą dywagacje na ten temat snute przez banki. Ustawa antyspreadowa nie ma żadnego znaczenia w ocenie umów sprzed 2011 roku. Kropka.
Sąd ponownie podpada w błędne wnioski prowadzą rozważania nad niedozwolonością klauzul przeliczeniowych (9.2). Ponownie widać niezrozumienie umowy kredytu bankowego poprzez wyrażenie "zwrotu kwoty kredytu", a także "zawarcie w umowie klauzuli waloryzacyjnej". W ramach umowy kredyty nie zwraca się kwoty kredytu, tylko kwotę wykorzystanego kredytu. A wbudowana klauzula kupna/sprzedaży walut nie jest waloryzacją umowną. Polecam uwadze wyrok IV CSK 377/10, gdzie Sąd ładnie to opisuje. Zaznaczę także że nie można się opierać na pojedynczym artykule J.Czabańskiego, który nie jest specjalistą od prawa zobowiązań. Nie ma także dorobku naukowego ani w zakresie prawa bankowego ani waloryzacji. Należy brać jego rozważania pod uwag, jednak powinny one być podstawą dyskusji a nie wyznacznikiem wykładni prawa. Nie wolno tak robić bo powoduje to straty. Rozwój wiedzy nie może polegać na opieraniu się na pojedynczych i przypadkowych artykułach.
Od strony cywilistycznej argumentacja powinna zostać oparta na jednostronnym ustalaniu zobowiązania przez bank, co łamie podstawy prawa w art.353. Opisy tego problemu znajdują się na pierwszych stronach podręczników z zakresu zobowiązań np. prof.Radwański (1986 str.44). Generalnie zobowiązanie nie może wynikać od subiektywnego działania jednej ze stron. Ta prosta zasada prowadzi do sankcji art.58. Podobnie jak w przypadku roli ustawy antyspreadowej - jest to jedno zdanie. Tak podstawowe, że nic więcej nie trzeba dodawać. Kropka. Dodam jeszcze jak powinien się zachować uczciwy bank, aby pozostać w zgodnie z prawem. Powinien powidzieć, że waluty będą przeliczane w/g kursu średniego publikowanego przez NBP, powiększonego lub pomniejszonego o np. 1% będącym zarobkiem banku. Kurs NBP jest wyliczany na podstawie danych z banków polskich, jest więc kursem rynkowym, ale i obiektywnym. Krótko i uczciwie.
Rozważania Sądu w zakresie klauzul niedozwolonych wydają się prawidłowe (10.1). Ważne jest przywołanie wyroku SN, podkreślającego że eliminacja klauzul niedozwolonych "nie prowadzi do zniweczenia całego stosunku prawnego, nawet gdyby z okoliczności sprawy wynikało, że bez tych postanowień umowa nie zostałaby zawarta." To jest ważne stwierdzenie dla idei "odfrankawiania" umów.
Sąd ponownie popada w tarapaty odrzucając prawo banku do żądania zapłaty długu denominowanego w CHF (11.1). W ramach umowy o kredyt bankowy, dług powstaje w wyniku wykorzystania kwoty kredytu. Skoro kwota ta jest denominowana w CHF, to dług jest także w CHF. Kropka. Atakując ten argument pełnomocnik powinien wytoczyć argumentację oparta na prawie do wierzytelności wynikającej z zapłaty na rzecz osoby trzeciej, co prowadziłoby do wniosku, że umowa o kredyt bankowy nie może zawierać wbudowanej klauzuli walutowej. Argumentacja taka byłaby zgodna z zakazem łączenie umów (art.385/3 pkt.7), co pokazywało by spójność systemu prawnego w Polsce i racjonalność ustawodawcy. Byłaby to argumentacja agona z prawem i stanem faktycznym. Powodowałaby także przyczynek do rozwoju wiedzy prawniczej. To czego doświadczamy mogę tylko porównać do "wulgaryzacji prawa" znanego z Prawa rzymskiego. Moim zdaniem dług wynikający z umowy o kredyt bankowy jest denominowany w CHF i bank jak najbardziej może żądać zapłaty w tej walucie. Aby to wykazać bank musi przedstawić w apelacji czym jest kredyt bankowy. Mądrzy prawnicy to zrobią. Jestem pewien. Pełnomocnik musi się więc przygotować intelektualnie na sprawne reprezentowanie konsumenta w apelacji.
Zupełnie jednak nie rozumiem rozważań Sądu na temat waluty hipoteki (11.1). Sąd mniej więcej powiedział, że hipoteka hipoteką, ale dług to jest liczony z umowy. Brzmi dziwnie. to po co cokolwiek wpisywać w hipotece? Po co ta cała hipoteka? A co się stanie gdy ktoś kupi tę nieruchomość? Czy wtedy bank też będzie musiał wykazywać umowę etc. Na szczęście się na tym nie znam, ale jeżeli tak jest to hulaj dusza piekła nie ma. Ups. niestety trochę o tym czytałem i z mojej wiedzy wynika, że dwa potwierdzenia wierzytelności bezwzględną zasadą nominalizmu - jest to weksel oraz hipoteka. Mam więc wrażenie, że ponownie prawnicy banku w apelacji podniosą tę kwestię.
Do najzabawniejszych jednak faktów należy zaliczyć to ze bank nieprawidłowo wypowiedział umowę oraz przedstawił niewiarygodne dokumenty (11.2). Z drugiej strony równie zabawne jest także, że argumentacja pełnomocnika kredytobiorcy oparta ma złamaniu zasady walutowości zostaje przez tego samego prawnika pogwałcona poprzez wywody że jest to kredyt w walucie polskiej, co jest pokłosiem dywagacji J.Czabańskiego. Trzeba się zdecydować, z uśmiechem podkreśla Sąd - albo rybka albo pipka jak powiedział Hamlet (to za niezapomnianym Romanem Wilhelmim z filmu Alternatywy 4).
Należy także podkreślić, że Sąd podjął się z urzędu analizy uchybień zobowiązaniowych (11.1) co jest niezwykle pozytywnym działaniem Sądu.
Sprawa została wygrana przez kredytobiorcę, który na razie nie musi płacić długu. Czy to dobrze? Czy jest się z czego cieszyć? Nie. Nie ma. Po pierwsze dziwne jest, że przeterminowane zadłużenie wynosi jedynie 300 CHF - świadczy to albo o kompletnym bałaganie w banku, albo o jakiejś grze kredytobiorcy. Czy to znaczy, że 25.000 CHF + odsetki spłacił wszystko a zapomniał o 300 CHF, czyli 1200PLN? Coś mi tu nie gra. Martwi mnie także brak zrozumienia przez Sąd czym jest kredyt bankowy, oddanie do dyspozycji, wykorzystanie a także z czego wynika dług. Generalnie kredytowa pustka intelektualna. Można i tak, ale w ten sposób daleko nie zajedziemy. W ten sposób będziemy tkwić z erze zacofania intelektualnego w momencie gdy świat wszedł już 30 lat temu w fazę dyrewatyw, my nadal nie wiemy czym jest kredyt bankowy i gdzie jest w nim źródło długu.
Wygrana mnie nie cieszy. Kredytobiorca tymczasowo nie musi płacić długu, ale będzie musiał to zrobić tak czy inaczej. I to zapewne w kwocie 25.000 CHF plus odsetki. Jeżeli prawnik wykaże nieważność umowy to może tylko 25.000 CHF, ponieważ tak czy inaczej bank wykaże słuszność swoich roszczeń. Aby obronić się przed takim rozwiązaniem adwokat konsumenta musi oprzeć się o obszar wierzytelności wynikającej z zapłaty na rzecz osoby trzecie. Inaczej słabo to widzę.
Konkludując zaznaczę, że jestem wielkim zwolennikiem uczciwości kontraktowej. Jeżeli zadłużyliśmy się zgonie z prawem to musimy nasze długi spłacić. Jeżeli jednak jest inaczej i to bank doprowadził do oszukańczego kontraktu, to bank musi za to zapłacić i to zarówno na poziomie Kodeksu cywilnego jak i Kodeksu karnego. Aby to jednak wywieść należy wytoczyć prawidłowe argumentacje. Ślizgając się po czubkach fal sysemu prawa bez rozumienia tego co jest pod spodem utoniemy. Nie tylko kredytobiorcy "frankowi", ale wszyscy zapłacą za tę intelektualną ignorancję, co doprowadzi do katastrofy.
Sprawa dotyczy denominowanej w CHF umowy kredytowej BPH z 2004 roku, z powództwa PKO SA, będącego następcą prawnym Banku BPH. Bank skierował się do Sądu w sprawie zapłaty długu wynikającego z niewykonanej umowy o kredyt bankowy przez kredytobiorcę, co skutkowało wypowiedzeniem umowy przez bank.
Pełnomocnik kredytobiorców przedstawił początkowo trzy zarzuty broniąc swojego klienta:
- sprzeczność z art.69 Prawa bankowego z powodu niepodania kwoty kredytu,
- niedozwoloność klauzul ustalania kursu waluty,
- sprzeczność z zasadą walutowości (2.3)
Pełnomocnik kredytobiorcy utrzymał także złamanie zasady walutowości, jednak z powodu nie wejście umowy z zakres Prawa dewizowego, poprzez brak faktycznego obrotu dewizowego. Podkreślił także, że w sprawie nie ma znaczenia nowelizacja Prawa bankowe z 2011 roku tzw. "ustawa antyspreadowa" ponieważ prawo ni działa wstecz. Podniósł także zarzut, że w ramach umowy bank nie musiał dysponować CHF skoro wszystkie rozliczenia były wykonywane w złotym polskim, co stanowi wyraz sprzeczności umowy z zasadami współżycia społecznego (4.2). Niedozwoloność klauzuli ustalania kursu waluty została podparta argumentacją subiektywnej modyfikacji jej wartości, będącej poza kontrolą kredytobiorcy (4.1). Ciekawym jest, że Sąd rozważał możliwość poszerzenia argumentacji w ramach procesu (6.1) akceptując ten stan w pełni.
Bank utrzymuje stanowisko, że umowa jest zawarta w walucie obcej, czym niweluje zarzut braku ustalenia kwoty kredytu. Fakt zawarcia umowy w walucie obcej bank podparł także walutą hipoteki, która miała zapisany dług w CHF (3.1). Próbuje także absolutnie nieumiejętnie odeprzeć zarzut nieuczciwości klauzuli ustalania kursu waluty, twierdząc, że tylko Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumenta może orzekać w tej sprawie (3.1). Oczywiście nic bardziej błędnego.
Umowa dotyczyła finansowania zakupu lokalu mieszkalnego, a jej wykonanie polegało na wpłacaniu zaliczek na konto dewelopera. Według Sądu kredyt zostaje udzielony na 264 miesięcy w tym - 4 miesiące na wykorzystanie i 260 na spłatę (5.1). W tym miejscu się zatrzymam i zaznaczę, że Sąd się myli. Kredyt został udzielony na 4 miesiące, a spłata wykorzystanej kwoty kredytu na 260 miesięcy. Cała umowa opiewała zaś na 264 miesiące. Są to detale, ale ważne.
W sprawach sądowych musimy jasno mówić czym jest kredyt, czym wykorzystanie kwoty kredytu a czym spłata długu. Bez tych detali popadamy w błędy logiczne i faktyczne oraz prawne. Zaznaczę tutaj, że umowa BPH wydaje się niezwykle ciekawa z uwagi na możliwość przejścia ze stopy procentowej zmiennej opartej na LIBOR na stopę stałą. Pierwszy raz widzę tego typu konstrukcję (5.2). To co jest w spore dziwne to kwota zadłużenia - 302,81 CHF (5.9). Wygląda to na omyłkę pisarską. Nie rozumiem. Wygląd to jakby klient specjalnie zalegał z minimalną kwotą aby sprowokować bank do działań procesowych. Czy jest to strategia Rambo promowana przez Pana Oppenheima? Nie potrafię powiedzieć.
Sąd analizując sprawę w pierwszym kroku podejmuje się wykładni art.69 Prawa bankowego czyli umowy o kredyt bankowy. Robi to jednak w sposób nieprawidłowy, opierając się na nieznanym mi do tej pory autorze A.Kawulskim (7.1). Wykładnia umowy kredytu bankowego nie może być oparta na jednym cytacie. Niestety jest to kwestia niezwykle zaniedbana w polskim piśmiennictwie prawniczym. Prawdopodobnie ostanie rozbudowane opracowanie na ten temat do rozprawa habilitacyjna prof.Pyzioła z 1986 roku. Potem nikt już się tym tematem należycie nie zajmował.
Niestety pełnomocnik pomimo, że wprowadził Sąd z trzy fazy kredytu zrobił to niewystarczająco umiejętnie - Sąd nie zrozumiał tego przekazu i oparł się na publicystycznym lub też leksykonowym rozumieniu czym jest kredyt bankowy. A kredyt bankowy jest niezwykle doniosłym bytem prawniczo - ekonomicznym. Czymś o czym pisze się doktoraty i co znajdowało się manifestach komunistycznych. Kredyt to nie udziwniona pożyczka, jak chcą dyletanci i sprytni bankierzy. Kredyt ma oparcie w podstawach prawa w zakresie płatności na rzecz osoby trzeciej ze skutkami prawa regresowego do wierzytelności. Ma swoje oparcie także w przepisach o przekazie (tym z art.921 k.c. a nie bankowym pst!). Te kwestie muszą rozumieć prawnicy zajmujący się argumetnacją i orzekaniem. Jeżeli tego nie rozumieją to muszą wrócić do bibliotek i na uniwersytety. Bez tego cofamy się w rozwoju społeczeństwa o jakieś 100 lat. Swój poziom niewiedzy Sąd podkreślił przepisując bez refleksji różnicę pomiędzy pożyczką o kredytem (7.1) Nic bardziej błędnego. Umowa kredytu bankowego jest o wiele bardziej doniosła.
Brak wiedzy Sądu o naturze kredytu bankowego prowadzi Sąd do błędnych wniosków (7.2) jakoby bank przekazał kredytobiorcy do dyspozycji nieokreśloną kwotę środków pieniężnych wyrażonych w PLN. Nic bardziej błędnego.
Bank przekazał klientowi do dyspozycji kwotę środków pieniężnych wyrażoną w CHF, a on w ramach tej kwoty mógł wydawać dyspozycje zapłaty na konto dewelopera. Same wypłaty kredytu były finalnie realizowane w złotych polskich, jednak działo się tak na postawie wbudowanej w umowę klauzuli automatycznej sprzedaży zagranicznych środków pieniężnych przez kredytobiorcę. Kluczem do zrozumienia tych niuansów jest natura kredytu bankowego. W literaturze trudno jest znaleźć właściwe opisy ponieważ prawnicy nie zajęli się dostatecznie tym tematem. Niechlubnym przykładem jest prof.Ofiarski, który podaje definicję kredytu bankowego na podstawie leksykonu, a inni go cytują. Oto co pisze na temat kredytu bankowego:
W ujęciu leksykalnym, kredyt bankowy definiowany jest jako stosunek ekonomiczny pomiędzy bankiem a kredytobiorcą, którego istota polega na dostarczeniu przez bank określonej kwoty środków pieniężnych, pod warunkiem jej późniejszego zwrotu wraz z wynagrodzeniem dla banku (odsetki, prowizja, opłaty manipulacyjne)
Jedyny prawidłowy opis można znaleźć w pracy prof.Bączyka (1999), gdzie prawidłowo przedstawia trzy fazy umowy kredytu bankowego. Drugim elementem jest słowo "dyspozycja". Nikt. Literalnie i dosłownie nikt nie dokonał wykładni tego słowa. Generalnie muszę powiedzieć, że niezwykle rzadko widzę aby jakikolwiek prawnik przeprowadził właściwą wykładnię przepisów prawa, która jest podstawą techniki prawniczej. Nie będę się rozpisywał - fachowcy wiedzą o co chodzi, a amatorom porównam to do techniki prowadzenie operacji chirurgicznej, gdzie obowiązują procedury. Prawnicy nie stosują żadnych procedur odczytując prawo - każdy robi sobie widzi misie sprawdzając treść ustaw do zwykłego odczytania. A to prowadzi na manowce. I tak się stało do "oddaniem do dyspozycji". Ustawa zawiera w wielu miejscach słowo "dyspozycja". Znamy to słowo także z praktyki bankowej. Czy dyspozycja oznacza możliwość dowolnej wypłaty środków pieniężnych np. w celu wyłożenia nimi podłogi (jak to pamiętam z Czułego barbarzyńcy, B.Hrabala)? Nie. Dyspozycja to polecenie wydane bankowi. W ramach umowy kredytu, bank kontroluje czy środki są wydawane zgodnie z celem. Jest to jeden z wyznaczników umowy kredytu bankowego. Jak to robi? Ano poprzez przyjmowanie dyspozycji. Czy klient może wydać dyspozycję wypłaty na swoje konto w gotówce? Nie. Nie może. Klient nie ma absolutnej władzy nad środkami dostępnymi w ramach kwoty kredytu. Może wydać tylko dyspozycję zgodną z celem umowy, a tym jest finansowanie budowy lokalu mieszkalnego. Aby ten cel zagwarantować bank przyjmuje dyspozycje zapłaty na rzecz osoby trzeciej. Prawnicy wiedzą o co chodzi. Amatorzy czują o co chodzi. Zapamiętajmy, że w ramach umowy o kredyt bankowy nie możemy dowolnie sobie dysponować środkami. Możemy je tylko wykorzystywać zgodnie z celem umowy. Bank nie oddaje nam do dyspozycji z my z tych środków nie korzystamy - my je wykorzystujemy poprzez wydawanie bankowi dyspozycji zapłaty na rzecz osoby trzeciej.
Sąd wyciąga kolejne błędne wnioski (7.3) twierdząc, że umowa denominowane nie jest umową kredytu, ponieważ kredytobiorca nigdy nie spłaca nominalnej sumy wykorzystanego kredytu, podkreślając że jest to "odejście od ustawowej konstrukcji kredytu, której elementem przedmiotowo istotnym jest obowiązek zwrotu kwoty otrzymanej". Skąd Sąd wyniósł taki wniosek? Nie potrafię powiedzieć. Art.69 w żadnym miejscu nie mówi o otrzymaniu, mówiąc o zwrocie wykorzystanej kwoty kredytu.
art.69 1. Przez umowę kredytu bank zobowiązuje się oddać do dyspozycji kredytobiorcy na czas oznaczony w umowie kwotę środków pieniężnych z przeznaczeniem na ustalony cel, a kredytobiorca zobowiązuje się do korzystania z niej na warunkach określonych w umowie, zwrotu kwoty wykorzystanego kredytu wraz z odsetkami w oznaczonych terminach spłaty oraz zapłaty prowizji od udzielonego kredytu.
Ponownie podkreślę, że wykorzystanie polega na wydaniu dyspozycji bankowi, który wykonuję orację płatności na rzecz osoby trzecie. Ponownie zaznaczę, że prawnicy rozumieją co to znaczy i tylko udają że jest inaczej.
Mam wrażenie, że Sąd nie rozumie także czym jest nominalizm. W ramach zawartej umowy wykorzystana kwota kredytu jest denominowana (synonim: wyrażona) w CHF. Konsument wydając dyspozycje zapłaty na rzecz dewelopera, wykorzystuje pewne sumy wyrażone w CHF i do ich spłaty jest zobowiązany. To jest essentialia negotii. Klauzule kantorowe, powodujące kupno/sprzedaż dewiz są poboczne. Nie stanowią głównych elementów umowy.
Analizując tę sprawę Sąd pełnomocnik konsumenta powinien zaznaczyć, że prawo zabrania łączenia umów, uzależniając realizację jednej z nich od zawarcia innej (art.385/3 pkt.7), nadając takiej konstrukcji sankcje niedozwolonych klauzul umownych.
art. 385/3. W razie wątpliwości uważa się, że niedozwolonymi postanowieniami umownymi są te, które w szczególności:(...)7) uzależniają zawarcie, treść lub wykonanie umowy od zawarcia innej umowy, nie mającej bezpośredniego związku z umową zawierającą oceniane postanowienie
To mogłoby się stać podstawą prawidłowej argumentacji, prowadzącej do eliminacji z umowy automatycznej sprzedaży walut i prawdopodobnie unieważnienie umowy. Zarzut naruszenia zasady nominalizmu, wyprowadzony w taki sposób, jest jednak błędny. Można także wyprowadzając argumentacje bazujące na zapłacie na rzecz osoby trzeciej, prawie regresowym do wierzytelności, etc. Tą ścieżką można dotrzeć do złamania zasady nominalizmu, ale oparcie się na zmienności kursów walut jest zbyt naiwne, błędne i nie przystające wykształconym prawnikom. W ten sposób można argumentować na obiedzie u cioci Eli, a nie na sali sądowej. Tego typu argumenty mnie osobiście bolą, ponieważ pokazują upadek myśli prawniczej. Rozumiem, że może to być praktyczne od strony procesowej, ale prowadzi do pauperyzacji intelektualnej, za którą to zapłacimy wszyscy w kolejnych latach i dekadach. Jestem pewien że już teraz Niemcy, Francuzi i Amerykanie śmieją się z Polski, gdzie nie wiedzą czym jest kredyt bankowy i dają się okradać jak ostanie głupki na bazarze.
Niezwykle bolesnym fragmentem jest cytat z J.Czabańskiego na temat "włączenia klauzuli waloryzacyjnej" do umowy o kredyt denominowany (7.3). Ponownie widać, że wiedza Sądu nie jest ugruntowana, a jedynie oparta została na doraźnej publicystyce.
W której części umowy następuje próba utrzymania wartości ekonomicznej zobowiązania pieniężnego wyrażonego w złotym polskim przy pomocy art.358/1 §2? Nie potrafię powiedzieć. Co prawda literalne odczytanie art.358/1 §2 może amatora doprowadzić do wniosku, że świadczenie pieniężne można wyznaczyć ilością much na suficie, ale nie jest to prawdą. Wykładnia funkcjonalna jasno informuje po co ustawodawca nadał stronom możliwość waloryzacji zobowiązań pieniężnych. Piałem o tym wiele tekstów. Dotarłem także do stenogramów z prac Komisji kodyfikacyjnej, która przygotowywała PRL do II etapu reformy gospodarczej w 1985 roku. Ten kto nie wykonał takiej pracy niech wykaże się pokorą i uda do biblioteki oraz archiwum. Bez tego pozostaje jedynie niesumiennym publicystą i niestety szkodnikiem intelektualnym.
Rozważania Sądu na ten temat (8.1) nijak nie dotyczą waloryzacji umownej, tylko klauzuli kantorowej, czyli wbudowanego mechanizmu kupna/sprzedaży środków dewizowych. Otwartą pozostaje kwestia czy bank miał do tego prawo, czy nie naruszył zasady walutowości oraz czy nie stanowi to klauzuli niedozwolonej z uwago na połączenie dwóch umów. Nie jest to jednak waloryzacja umowna, co podkreślam z cąłą stanowczością oraz odpowiedzialności za swoje słowa. Temu tematowi poświęciłem znaczną ilość czasu, docierając do dziesiątek pozycji w literaturze sięgających lat przedwojennych. Automatyczne przeliczenie walut nie jest waloryzacją, która ma za jedynie zadanie utrzymać wartość ekonomiczną zobowiązania pieniężnego.
Sąd przyznał rację obrońcy kredytobiorcy, że ustawa antyspreadowa nie ma żadnej roli wo rozpatrywanej sprawie (8.2). Jest to kamień milowy w potyczkach sądowych. Gratulacje dla pełnomocnika. Tego typu jednoznadniowe skwitowania roli noweli z 2011 kończą dywagacje na ten temat snute przez banki. Ustawa antyspreadowa nie ma żadnego znaczenia w ocenie umów sprzed 2011 roku. Kropka.
Sąd ponownie podpada w błędne wnioski prowadzą rozważania nad niedozwolonością klauzul przeliczeniowych (9.2). Ponownie widać niezrozumienie umowy kredytu bankowego poprzez wyrażenie "zwrotu kwoty kredytu", a także "zawarcie w umowie klauzuli waloryzacyjnej". W ramach umowy kredyty nie zwraca się kwoty kredytu, tylko kwotę wykorzystanego kredytu. A wbudowana klauzula kupna/sprzedaży walut nie jest waloryzacją umowną. Polecam uwadze wyrok IV CSK 377/10, gdzie Sąd ładnie to opisuje. Zaznaczę także że nie można się opierać na pojedynczym artykule J.Czabańskiego, który nie jest specjalistą od prawa zobowiązań. Nie ma także dorobku naukowego ani w zakresie prawa bankowego ani waloryzacji. Należy brać jego rozważania pod uwag, jednak powinny one być podstawą dyskusji a nie wyznacznikiem wykładni prawa. Nie wolno tak robić bo powoduje to straty. Rozwój wiedzy nie może polegać na opieraniu się na pojedynczych i przypadkowych artykułach.
Od strony cywilistycznej argumentacja powinna zostać oparta na jednostronnym ustalaniu zobowiązania przez bank, co łamie podstawy prawa w art.353. Opisy tego problemu znajdują się na pierwszych stronach podręczników z zakresu zobowiązań np. prof.Radwański (1986 str.44). Generalnie zobowiązanie nie może wynikać od subiektywnego działania jednej ze stron. Ta prosta zasada prowadzi do sankcji art.58. Podobnie jak w przypadku roli ustawy antyspreadowej - jest to jedno zdanie. Tak podstawowe, że nic więcej nie trzeba dodawać. Kropka. Dodam jeszcze jak powinien się zachować uczciwy bank, aby pozostać w zgodnie z prawem. Powinien powidzieć, że waluty będą przeliczane w/g kursu średniego publikowanego przez NBP, powiększonego lub pomniejszonego o np. 1% będącym zarobkiem banku. Kurs NBP jest wyliczany na podstawie danych z banków polskich, jest więc kursem rynkowym, ale i obiektywnym. Krótko i uczciwie.
Rozważania Sądu w zakresie klauzul niedozwolonych wydają się prawidłowe (10.1). Ważne jest przywołanie wyroku SN, podkreślającego że eliminacja klauzul niedozwolonych "nie prowadzi do zniweczenia całego stosunku prawnego, nawet gdyby z okoliczności sprawy wynikało, że bez tych postanowień umowa nie zostałaby zawarta." To jest ważne stwierdzenie dla idei "odfrankawiania" umów.
Sąd ponownie popada w tarapaty odrzucając prawo banku do żądania zapłaty długu denominowanego w CHF (11.1). W ramach umowy o kredyt bankowy, dług powstaje w wyniku wykorzystania kwoty kredytu. Skoro kwota ta jest denominowana w CHF, to dług jest także w CHF. Kropka. Atakując ten argument pełnomocnik powinien wytoczyć argumentację oparta na prawie do wierzytelności wynikającej z zapłaty na rzecz osoby trzeciej, co prowadziłoby do wniosku, że umowa o kredyt bankowy nie może zawierać wbudowanej klauzuli walutowej. Argumentacja taka byłaby zgodna z zakazem łączenie umów (art.385/3 pkt.7), co pokazywało by spójność systemu prawnego w Polsce i racjonalność ustawodawcy. Byłaby to argumentacja agona z prawem i stanem faktycznym. Powodowałaby także przyczynek do rozwoju wiedzy prawniczej. To czego doświadczamy mogę tylko porównać do "wulgaryzacji prawa" znanego z Prawa rzymskiego. Moim zdaniem dług wynikający z umowy o kredyt bankowy jest denominowany w CHF i bank jak najbardziej może żądać zapłaty w tej walucie. Aby to wykazać bank musi przedstawić w apelacji czym jest kredyt bankowy. Mądrzy prawnicy to zrobią. Jestem pewien. Pełnomocnik musi się więc przygotować intelektualnie na sprawne reprezentowanie konsumenta w apelacji.
Zupełnie jednak nie rozumiem rozważań Sądu na temat waluty hipoteki (11.1). Sąd mniej więcej powiedział, że hipoteka hipoteką, ale dług to jest liczony z umowy. Brzmi dziwnie. to po co cokolwiek wpisywać w hipotece? Po co ta cała hipoteka? A co się stanie gdy ktoś kupi tę nieruchomość? Czy wtedy bank też będzie musiał wykazywać umowę etc. Na szczęście się na tym nie znam, ale jeżeli tak jest to hulaj dusza piekła nie ma. Ups. niestety trochę o tym czytałem i z mojej wiedzy wynika, że dwa potwierdzenia wierzytelności bezwzględną zasadą nominalizmu - jest to weksel oraz hipoteka. Mam więc wrażenie, że ponownie prawnicy banku w apelacji podniosą tę kwestię.
Do najzabawniejszych jednak faktów należy zaliczyć to ze bank nieprawidłowo wypowiedział umowę oraz przedstawił niewiarygodne dokumenty (11.2). Z drugiej strony równie zabawne jest także, że argumentacja pełnomocnika kredytobiorcy oparta ma złamaniu zasady walutowości zostaje przez tego samego prawnika pogwałcona poprzez wywody że jest to kredyt w walucie polskiej, co jest pokłosiem dywagacji J.Czabańskiego. Trzeba się zdecydować, z uśmiechem podkreśla Sąd - albo rybka albo pipka jak powiedział Hamlet (to za niezapomnianym Romanem Wilhelmim z filmu Alternatywy 4).
Należy także podkreślić, że Sąd podjął się z urzędu analizy uchybień zobowiązaniowych (11.1) co jest niezwykle pozytywnym działaniem Sądu.
Sprawa została wygrana przez kredytobiorcę, który na razie nie musi płacić długu. Czy to dobrze? Czy jest się z czego cieszyć? Nie. Nie ma. Po pierwsze dziwne jest, że przeterminowane zadłużenie wynosi jedynie 300 CHF - świadczy to albo o kompletnym bałaganie w banku, albo o jakiejś grze kredytobiorcy. Czy to znaczy, że 25.000 CHF + odsetki spłacił wszystko a zapomniał o 300 CHF, czyli 1200PLN? Coś mi tu nie gra. Martwi mnie także brak zrozumienia przez Sąd czym jest kredyt bankowy, oddanie do dyspozycji, wykorzystanie a także z czego wynika dług. Generalnie kredytowa pustka intelektualna. Można i tak, ale w ten sposób daleko nie zajedziemy. W ten sposób będziemy tkwić z erze zacofania intelektualnego w momencie gdy świat wszedł już 30 lat temu w fazę dyrewatyw, my nadal nie wiemy czym jest kredyt bankowy i gdzie jest w nim źródło długu.
Wygrana mnie nie cieszy. Kredytobiorca tymczasowo nie musi płacić długu, ale będzie musiał to zrobić tak czy inaczej. I to zapewne w kwocie 25.000 CHF plus odsetki. Jeżeli prawnik wykaże nieważność umowy to może tylko 25.000 CHF, ponieważ tak czy inaczej bank wykaże słuszność swoich roszczeń. Aby obronić się przed takim rozwiązaniem adwokat konsumenta musi oprzeć się o obszar wierzytelności wynikającej z zapłaty na rzecz osoby trzecie. Inaczej słabo to widzę.
Konkludując zaznaczę, że jestem wielkim zwolennikiem uczciwości kontraktowej. Jeżeli zadłużyliśmy się zgonie z prawem to musimy nasze długi spłacić. Jeżeli jednak jest inaczej i to bank doprowadził do oszukańczego kontraktu, to bank musi za to zapłacić i to zarówno na poziomie Kodeksu cywilnego jak i Kodeksu karnego. Aby to jednak wywieść należy wytoczyć prawidłowe argumentacje. Ślizgając się po czubkach fal sysemu prawa bez rozumienia tego co jest pod spodem utoniemy. Nie tylko kredytobiorcy "frankowi", ale wszyscy zapłacą za tę intelektualną ignorancję, co doprowadzi do katastrofy.
###
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz